top of page
Search

"Gdy byłam młoda, myślałam, że mam szczęście"

  • Kawunia
  • Jul 4, 2014
  • 7 min read

Do tej pory nie myśli nawet o umawianiu się na randki, ponieważ nie widzi w tym sensu. Twierdzi, że jej "pech" może zniszczyć innych. Wciąż nie potrafi uwierzyć w to, że może i dla niej jest jeszcze czas na ułożenie sobie życia.

Rozmawiając z koleżanką, usłyszałam szokującą opowieść o jej znajomej, Elizabeth Parsons, której życie napisało dramatyczny scenariusz. Z początku wydawało mi się, że Agnieszka zmyśla, by nasza konwersacja stała się bardziej interesująca. Z ciekawości sprawdziłam fakty przeszukując internet. Niestety, cała historia zdarzyła się naprawdę. Kilka miesięcy później miałam okazję poznać Elizabeth, która po namowie koleżanki, opowiedziała mi o swojej tragedii, zezwalając na opisanie jej historii.

Umówiłyśmy się u niej w mieszkaniu, w jednej z bardziej obskurnych dzielnic Londynu. Zapukałam do drzwi. Otworzyła mi bardzo chuda kobietka w średnim wieku. Przywitała mnie z pełnym smutku wzrokiem i rozejrzała się jeszcze po klatce, czy nikt za mną nie podążał, tłumacząc: "To taki nawyk, bo boję się, że jakiś łobuz mnie okradnie albo pobije, bo ludziom mieszkającym na tym osiedlu często się to przydarza".

Weszłam do środka. Pierwsze, co przyszło mi do głowy to, że mogła chociaż przed moją wizytą trochę uprzątnąć. Bowiem, jej mieszkanie wyglądało jak po wybuchu. Widać było, że dawno nikt do niej nie zaglądał lub po prostu kobieta nie dba o to, jak to miejsce wygląda.

Usiadłam pomiędzy stertą ciuchów na niskiej i miękkiej kanapie, Elizabeth przyniosła mi szklankę herbaty z mlekiem, choć ostrzegałam wcześniej, że wolę bez. Uśmiechnęłam się tylko lekko i postanowiłam przejść do rzeczy. Poprosiłam ją o szczere odpowiedzi, i by nie bała mi się odpowiadać na pytania, bo ja nie gryzę. Przytaknęła, mając ciągle ten sam, smutny i skruszony wyraz twarzy jak przed moim wejściem do mieszkania.

Pierwsza i jedyna miłość

Siadając na fotelu naprzeciwko mnie, zamyśliła się na chwilę, po czym zaczęłyśmy luźną konwersację o dzisiejszej polityce, jak to teraz każdemu źle. Później wtrąciła coś o swoim mężu, który uważał, że XXI wiek to czas rozpusty, kradzieży, wyzysku i głodu. Rozmowa przekształciła się z czasem w jej opowieść, na której tak mi zależało:

"Wiesz? Gdy byłam młoda, myślałam, że mam szczęście. Wszystko przychodziło mi łatwo, zdałam wzorowo maturę, byłam ubóstwiana przez wielu chłopców w szkole, rodzice kochali mnie nad życie. Czego mogłam więcej chcieć?

Skończyłam naukę w wieku osiemnastu lat. Pracowałam w sklepie spożywczym. Wiem, to nie było jakieś wspaniałe, ale zarobiłam na jakiś ciuch i na swoją część czynszu i rachunków. Po dwóch latach miałam dostać awans, ale nie wyszło, więc postanowiłam zrezygnować. Koleżanki z pracy zrobiły mi imprezę pożegnalną, na której każdy pojawił się z osobą towarzyszącą. Ja wtedy miałam chłopaka, ale gdy tylko ujrzałam brata jednej z byłych współpracownic, Johna, powiedziałam sobie‚ ten albo żaden inny! I tak zostało. Zapoznaliśmy się wtedy, zakochaliśmy w sobie. Po dwóch miesiącach znajomości wyszłam za niego za mąż. Początki były okropne, zapewne jak w każdym małżeństwie (uśmiech w końcu pojawił się na twarzy Elizabeth). Kłóciliśmy się, kilkanaście razy chciałam się wyprowadzać ze wspólnego mieszkania i wracać do rodziców. I tak przez trzy lata żarliśmy się jak pies z kotem aż w końcu się dotarliśmy. Później było coraz lepiej, zaczęliśmy być nierozłączni, bardziej zakochani. John był czarujący i niezastąpiony jak nigdy.

Koszmar bezpłodności

Przyszedł czas na dziecko, ale pomimo naszych starań nie mogłam zajść w ciążę. John zaciągnął mnie do lekarza, bo miałam parę wstydliwych problemów. Dla specjalisty było prawie pewne, że to hormony odpowiadają za moją niezdolność do zapłodnienia i to się potwierdziło po badaniach. Leczenie trwało kilka lat. Nie dawało ono żadnych skutków więc wciąż trzeba było je kontynuować. Później lekarz stwierdził, że jestem wyleczona, wszystko funkcjonuje jak należy, a ja nadal miałam problem ze spłodzeniem dziecka.

Skierował mnie więc do psychologa, a ten znalazł rozwiązanie. Dał mi do zrozumienia, że za bardzo pragnę potomka i kazał mi przestać się nad tym zastanawiać. Po pięciu latach udręki zaszłam w upragnioną ciążę! Poroniłam w pierwszym trymestrze. Nie mogłam się pozbierać przez rok. Oddaliłam się na tamten czas od męża, ale on wciąż przy mnie był i mnie wspierał. Po naszych udrękach i męczarniach, ponownie zaszłam w ciążę. To było wspaniałe! Nigdy tak dobrze się nie czułam.

Najlepszy dzień w moim życiu to był ten, w którym dowiedziałam się, że mam urodzić bliźniaki. Szczęśliwa wynajdywałam z mężem imiona w spisie wypożyczonym z biblioteki. George i Lucas albo Gina i Charlotte – to były nasze ulubione.

Odszedł

W dzień porodu, z samego rana miałam okropne skurcze. Ból był nie do zniesienia. John zawiózł mnie do szpitala. Wody płodowe odeszły prawie 14 godzin przed samym porodem, co było bardzo niebezpieczne dla moich pociech. Nikt o to nie dbał. Położna, jak i pielęgniarki miały to gdzieś. Nie zezwolono na cesarkę, co dla innej kobiety w tych czasach byłoby nie do pomyślenia! Urodziłam naturalnie…" – na twarzy Elizabeth ukazał się niesmak i widocznie coraz bardziej się pogrążała. W oczach miała łzy. Wdychając głęboko powietrze do płuc, chroniła się przed płaczem. Odpoczęła chwilę, a ja łyknęłam herbaty, patrząc na nią i upewniając się, że może dalej mówić o swojej tragedii.

"Nie martw się. Mogę kontynuować. A więc… Mówiłam, że to miało być dwóch chłopców? Przynieśli mi tylko Lucasa, bym mogła go przytulić, nacieszyć się nim. George nie potrafił płakać. Usłyszałam od jednej z pielęgniarek, że miał trudności z oddychaniem. Spanikowałam. Chociaż byłam bardzo zmęczona porodem, targnęłam mężem i wrzeszczałam do niego, że ma mi go przynieść. Pewnie w szoku. Jak tak teraz na to patrzę, nie myślałam wtedy tak intensywnie o Lucasie, choć miałam go w swoich objęciach. Nawet na niego nie spojrzałam, tylko chciałam jak najszybciej dowiedzieć się co dzieje się z jego braciszkiem. George zmarł po niemalże godzinnej walce o jego życie. Dla mnie to było okropne. Nie mogłam sobie z tym poradzić, ale musiałam. Przede wszystkim dla Lucasa. Ogarnęłam się dosyć szybko, chociaż nie było łatwo. Dziwne było to uczucie, nadal nie jest mi obce. To tak, jakbym tęskniła za kimś, kogo nigdy nie miałam okazji poznać. To okropne. Nieraz patrząc na Lucasa, widziałam George'a, który wyglądałby identycznie jak on, może byłby bardziej psotliwy i błyskotliwy…” – Elizabeth znów zatrzymała się na chwilę i spojrzała na zegar na ścianie, co robiła dosyć często podczas naszej rozmowy, tak jakby liczyła każdą minutę dnia, ile minęło czasu od tragicznych wydarzeń w jej życiu.

Szczęścia nie będzie

Pociągnęłam konwersację dalej, choć byłam niepewna, czy powinnam była. Spytałam o to, co stało się później, ponieważ była to bardziej dramatyczna część jej opowieści.

"Miał wtedy prawie trzy latka. Podrzuciłam go na noc mojej siostrze, Carol-Anne, żeby zajęła się nim, kiedy ja i John mieliśmy świętować naszą dziesiątą rocznicę. Poszliśmy do ładnej, "posh" restauracji, zjedliśmy bardzo dobrą kolację, po czym wróciliśmy do domu, gdzie chcieliśmy spędzić romantycznie czas, ale przerwał nam telefon spanikowanej i roztrzęsionej Carol-Anne, która nie potrafiła nawet dobrze się wysłowić i kazała nam natychmiast przyjeżdżać. Przez myśli przeszła mi najgorsza wizja. Przypomniałam sobie wtedy, że siostra miała niewielki basen w ogrodzie… Dojechaliśmy na miejsce, a tam… dwa radiowozy i karetka. Z samochodu chciałam wyfrunąć. Gdy tylko John zaparkował po środku drogi, wybiegłam z auta jak poparzona. Zatrzymał mnie policjant, który "uroczyście" i "z wielkim żalem" oświadczył mi, że moje malutkie, bezbronne i jeszcze nieodchowane dziecko, o które dbałam jak nikt, które kochałam na życie…", Elizabeth nie wytrzymała i rozpłakała się na amen. Przez dłuższy czas nie potrafiła mówić. Nie wiedziałam, czy mam ją dalej "przesłuchiwać".

Widziałam jak cierpi, więc wstałam i oznajmiłam, że możemy sobie dać spokój. Kobieta jednak nalegała bym posiedziała z nią jeszcze, i że dokończy swoją historię tak, jak się umawiałyśmy. Elizabeth uspokoiła się, kazała mi usiąść i słuchać dalej:

"Więc, dowiedziałam się, że zdarzenia nieco wyprzedziły moje myśli... Lucas... utopił się w basenie (łzy wciąż ciekły Elizabeth po policzkach). Kiedy zajechaliśmy... lekarz stwierdził, że ponowne próby przywracania akcji serca nie powiodły się. W ambulansie usiadłam obok Lucasa. W szoku zapomniałam, co to łzy. Złapałam go za rękę i mówiłam do niego, tak, jakby nadal żył, jakby był obecny. Wmawiałam sobie, że spał. John wrócił do domu po jakieś dokumenty. Ja nie myślałam wtedy trzeźwo. Pamiętałam tylko jak go gdzieś zabrali, jak siedziałam na krześle pod jakąś salą, w obszernym korytarzu.

Najgorsze było to, że nie zdawałam sobie później sprawy, co się tak naprawdę stało. Nie rozumiałam dlaczego. Wiesz? Obudziłam się następnego dnia z okropnym bólem głowy i myślą, że trzeba zrobić Lucasowi coś do jedzenia i przebrać go w jego ciuszki, bo jak zawsze mu tłumaczyłam, nieładnie jest chodzić cały dzień w pidżamce. Weszłam do jego pokoju i coś mnie uderzyło. Usiadłam na jego łóżeczku i zaczęłam płakać. Mój mąż zostawił mnie samą. W takim momencie. Pogrzebem zajął się on. Właściwie, to ja nie mogłam się pozbierać. Zwątpiłam we wszystko tak, że nie miałam nawet ochoty iść na pogrzeb własnego synka. Zdobyłam się na odwagę, ale po tym wszystkim, całkowicie straciłam kontakt ze światem zewnętrznym.

Przez lata chodziłam do psychiatry. Pomagały mi jedynie psychotropy, od których z biegiem czasu się uzależniłam. Obwiniałam cały czas moją siostrę, i chociaż minęło tyle czasu, wciąż to jest w mojej głowie. No i jeszcze to, że to w końcu ja i mój mąż byliśmy w jakiś sposób za to odpowiedzialni. Nie rozmawialiśmy o tym bardzo długo. Nie potrafiliśmy. Nasze konwersacje nie wyglądały zbyt ciekawie przez kolejne lata. Później znów zbliżyliśmy się do siebie. Porozmawialiśmy ze sobą szczerze. Mieliśmy okropne zaległości. Ludzie mówią, że nie da się uratować związku po takim dramacie, jeśli nie jest się dla siebie, nie wspiera się małżonka, ale nam się udało. I właśnie, kiedy wszystko działało tak jak powinno, mój mąż odszedł. Zmarł na zawał cztery lata temu. Znów zaczęły się moje problemy ze zdrowiem. Znów wpadłam w depresję, i znów byłam w rozsypce. Powoli doszłam do siebie z ponowną pomocą psychiatry. Pogodziłam się nawet z tym, że moje życie nie było usłane różami, i że muszę przyzwyczaić się do tego, że nigdy nie będzie".

Nasza rozmowa rozwinęła się o parę mniej ważnych zdarzeń w jej życiu. Stwierdziłam, że Elizabeth nie miała w życiu szczęścia, choć wszystko wskazywało na to, że miało być inaczej. Teraz mieszka sama w zapuszczonym mieszkaniu, w okropnej i obskurnej dzielnicy Londynu, na bardzo nieprzyjemnym osiedlu, ale nie ma zamiaru stamtąd się ruszać. Twierdzi, że już nie może być gorzej.

Dziś pracuje dla jednej z bardziej znanych sieci supermarketów na wyspach i dorabia jako sprzątaczka. Ciężko jej wiązać koniec z końcem, do tego ciężko choruje, a leki kosztują. Nadal boryka się ze swoimi problemami, a został jej jedynie psychiatra i psychotropy, które nie jest łatwo odstawić.

Do tej pory nie myśli nawet o umawianiu się na randki, ponieważ nie widzi w tym sensu. Twierdzi, że jej "pech" może zniszczyć innych. Wciąż nie potrafi uwierzyć w to, że może i dla niej jest jeszcze czas na ułożenie sobie życia.

Takich osób jak ona, choć niewielu o tym mówi, jest w naszym środowisku stosunkowo dużo. Ale czy szczera rozmowa z obcym osobnikiem i zainteresowanie ze strony postronnych ludzi jest w stanie wyleczyć rany? Nie sądzę.

Imiona i nazwiska zostały zmienione dla ochrony danych osobowych.

Opublikowana została tylko wersja skrócona.

Źródło: Własne

 
 
 
Ostatnie artykuły
Poprzednio...
Archiwum
Tagi
Media
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
bottom of page